Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Ignacy Mościcki, w Pniewach z matką Urszulą Ledóchowską (27 lipca 1927)
Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Ignacy Mościcki, w Pniewach z matką Urszulą Ledóchowską (27 lipca 1927)
Korsarz Korsarz
278
BLOG

Niewiasta stanu

Korsarz Korsarz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

W domu macierzystym urszulanek w Pniewach, można obejrzeć pokój, w którym mieszkała i pracowała św. Urszula Ledóchowska. Wśród wielu zgromadzonych tutaj pamiątek, zwracają uwagę wiszące na ścianie dyplomy nadania odznaczeń państwowych. W czasach, gdy matka Urszula rozwijała swoją działalność dobroczynną, ordery posiadały należny prestiż, a osoby odznaczone cieszyły się szacunkiem współobywateli. Bardzo rygorystycznie przestrzegano zasad i kryteriów związanych z nadaniami. Nie było żadnych odstępstw, naginania przepisów, nie zdarzały się też pomyłki, czy haniebny proceder kupczenia orderami.

Matka Urszula Ledóchowska była jedną z najbardziej uhonorowanych odznaczeniami państwowymi kobiet w II Rzeczypospolitej. W 1927 roku otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski "za zasługi na polu narodowo-społecznym", w 1930 r. Krzyż Niepodległości "za pracę w dziele odzyskania niepodległości", a w 1937 r. Złoty Krzyż Zasługi za - jak napisano - "zasługi na polu pracy społecznej". Jedno z tych nadań wywołuje jednak pewne zdziwienie i zmusza do postawienia kilku pytań. Najważniejszym i najbardziej prestiżowym był Krzyż Niepodległości, nadawany tylko osobom które "zasłużyły się czynnie dla niepodległości Ojczyzny". Matka Urszula opiekowała się polskimi sierotami na obczyźnie, nie był to jednak formalny tytuł do przyznania Krzyża Niepodległości. Co zatem spowodowało, że władze państwowe zdecydowały o nadaniu jej tego zaszczytnego orderu? Czy Urszula Ledóchowska wykonywała jakąś nieznaną nam misję niepodległościową?

W czasie pierwszej wojny światowej areną najbardziej intensywnych dyplomatycznych zabiegów stały się państwa neutralne - głównie Szwajcaria i kraje skandynawskie. Tutaj krzyżowały się szlaki emisariuszy, tutaj nawiązywano tajne kontakty i prowadzono poufne rozmowy. W Szwecji azylem dla polskich emisariuszy stał się dom matki Urszuli, którą splot okoliczności, jaki nastąpił po wydaleniu jej z Rosji, przywiódł aż tutaj. "W skromnym saloniku matki, w dzielnicy willowej Djursholmie pod Sztokholmem, gromadziły się i krzyżowały ze wszystkich stron stosunki i wpływy polskie" - czytamy w jednej z relacji. Kiedy w 1915 roku z inicjatywy Henryka Sienkiewicza i Ignacego Paderewskiego powstał w Vevey, w Szwajcarii, Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, matka Urszula Ledóchowska bez wahania przyjęła propozycję reprezentowania go w krajach skandynawskich. Pod jej urokiem pozostawał Ignacy Daszyński, który po jakimś burzliwym zebraniu miał powiedzieć: "Nasza mateczka to jak Daniel w lwiej jamie - ułaskawia lwy".

Dlaczego zatem Paderewski i Daszyński, którzy sprawowali władzę w Polsce przed przewrotem majowym w 1926 roku, a nawet byli premierami, nie uhonorowali Urszuli Ledóchowskiej żadnym orderem? Dlaczego stało się to możliwe dopiero wtedy, gdy utracili wpływy, a nawet znaleźli się, tak jak Paderewski, w opozycji przeciwko Piłsudskiemu? Co spowodowało, że zapomnieli o jej zasługach ci, którzy znali ją osobiście z czasów wojny i deklarowali jej przyjaźń - Paderewski, Daszyński, a pamiętali ci, którzy jej wówczas nie spotkali i nie składali wyrazów przyjaźni - Piłsudski, Mościcki? Skąd wreszcie brał się ogromny szacunek dla matki Urszuli ze strony prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego, bardzo silnie związanego z obozem politycznym Piłsudskiego, który w wolnej już Polsce, kilkakrotnie przyjmował ją na audiencji, a w roku 1927 odwiedził dom macierzysty w Pniewach? Wszystkie te wydarzenia, zebrane razem, upoważniają do stwierdzenia, że Urszula Ledóchowska wykonała jakąś ważną misję, związaną z dyplomatycznymi zabiegami o niepodległość Polski. Ale jaką?

Wśród podejmowanych w Djursholmie gości byli także Michał Sokolnicki i August Zaleski, bliscy współpracownicy Józefa Piłsudskiego. Warto przypomnieć, że na początku wojny Legiony Polskie pod komendą J. Piłsudskiego walczyły po stronie państw centralnych, Niemiec i Austro-Węgier przeciwko państwom koalicji - Anglii, Francji, Rosji, później także Ameryce. Piłsudski nie miał jednak złudzeń, której stronie przypadnie ostateczne zwycięstwo.

Już w roku 1914 rozpoczyna intensywną akcję dyplomatyczną, ażeby - jak pisze Władysław Pobóg-Malinowski w "Najnowszej historii politycznej Polski" - wyjaśniać Anglikom i aliantom zachodnim, że polska akcja zbrojna skierowana jest tylko i wyłącznie przeciw Rosji. W tym celu wysyła do Londynu Augusta Zaleskiego. Ten ma trudności z dotarciem do Anglii i na kilka tygodni musi zatrzymać się w Sztokholmie, gdzie kilkakrotnie spotyka się z matką Urszulą. W 1916 roku Piłsudski dostrzega konieczność skoordynowania, rozproszonych po całym świecie wysiłków na rzecz niepodległości Polski. Miejscem spotkania polskich delegatów z Francji, Rosji, Anglii i Ameryki jest... ponownie Sztokholm. Pisze Pobóg-Malinowski: "Z polecenia Piłsudskiego, w maju 1916 udał się do Skandynawii Michał Sokolnicki, by w spotkaniach i rozmowach z działaczami z różnych stron ... uzgodnić akcję niepodległościową". Nietrudno odgadnąć, kto ponownie zaopiekuje się polskim emisariuszem. M. Sokolnicki tak wspomina matkę Urszulę i dom w Djursholmie: "Nikt z przejezdnych przez Sztokholm Polaków nie omieszkał złożyć tam swej czołobitności... Wszystkich przyjmowała z miłością i dobrocią, i z tym promieniejącym wyrazem otwartych, błękitnych swych oczu, któremu niepodobna było się nie poddać, nie zapamiętać". I kończy spostrzeżeniem: "W czasie, gdy matkę Julię poznałem, spalała się miłością dla Polski".

Jednak to nie wrodzona dobroć matki Urszuli przyczyniła się dla sprawy niepodległości, ale konkretne i zamierzone działania. Więcej światła na sprawę rzuca wydana w Londynie książka Jędrzeja Giertycha "Józef Piłsudski 1914-1919". Tutaj właśnie znajdujemy klucz i odpowiedź na wszystkie wcześniejsze pytania. "Parę tygodni, które Zaleski był zmuszony spędzić w Sztokholmie w oczekiwaniu na instrukcje od J. Piłsudskiego, wykorzystał on dla przygotowań swej misji londyńskiej. Tak się złożyło, że bawiła wtedy w Szwecji Matka Ledóchowska, siostra generała jezuitów, która była w dobrych stosunkach z Lady Izabellą Howard, żoną posła brytyjskiego w Sztokholmie... Lady Izabella dała Zaleskiemu szereg listów polecających do członków rodziny swego męża...". Dalej wymienia te osoby, które okazują się wybitnymi postaciami angielskiej polityki. Jest wśród nich Drummond, wybrany później na pierwszego sekretarza generalnego Ligi Narodów, poprzedniczki ONZ; Clerk, prowadzący sprawy polskie w Foreign Office - brytyjskim ministerstwie spraw zagranicznych; Whyte, który w roku 1918 został prezesem komisji spraw zagranicznych Izby Gmin. Ten ostatni umożliwił Zaleskiemu przedstawienie w Izbie Gmin sprawy polskiej.

Opisany łańcuch zdarzeń rozpoczął się od spotkania Augusta Zaleskiego z Urszulą Ledóchowska w Sztokholmie. Matka wykorzystała swoje towarzyskie koneksje do wyrobienia silnej pozycji A. Zaleskiemu w Londynie i uzyskania poparcia wpływowych osobistości angielskiego establishmentu. Jaki rezultat dała misja Zaleskiego? Powróćmy jeszcze raz do książki J. Giertycha: "Pod koniec wojny okazało się, że Józef Piłsudski w zupełności dotrzymał tego wszystkiego, co na wiosnę 1915 roku polecił Augustowi Zaleskiemu oświadczyć w Londynie. Rezultatem tego był niezawodnie fakt, że Wielka Brytania pierwsza uznała Niepodległość Państwa Polskiego i Józefa Piłsudskiego jako Naczelnika Państwa". Urszula Ledóchowska poważnie przyczyniła się do nawiązania dyplomatycznych kontaktów rządu Wielkiej Brytanii z obozem Józefa Piłsudskiego, co w rezultacie przyniosło uznanie Polski na arenie międzynarodowej.

Wyjaśnienia domaga się jeszcze jedna sprawa. Czy matka Urszula świadomie przyjęła na siebie rolę rzecznika sprawy polskiej, czy był to tylko przypadkowy splot okoliczności? Czy uczestnicząc w życiu politycznym wykazała cechy polityka, czy męża stanu? Chyba Winston Churchill powiedział, że "polityk to ktoś, kto myśli o następnych wyborach; mąż stanu to ktoś, kto myśli o następnych pokoleniach". Urszula Ledóchowska politykiem nie była, choć doceniała wagę działań politycznych, sama dystansowała się od polityki: "Ja się nie znam na polityce, to wiem, że ja potępiać nie mogę i podziwiać muszę to, co powstało ze szlachetnego porywu najczystszej miłości, to pewne". Jednak M. Sokolnicki w swoich wspomnieniach czyni następującą uwagę: "Matka Julia prowadziła rozległą korespondencję z ważnymi ludźmi z różnych stanowisk i stron. Jej wnikliwy umysł przenikał nawet splątane zagadki, jej gorące serce czuło niebezpieczeństwa i nieszczęścia z daleka". Pamiętamy przecież, że matka Urszula udzielała gościny wszystkim emisariuszom sprawy polskiej (w tym socjaliście Daszyńskiemu), ułatwiając im kontakty międzynarodowe, godząc zwaśnione strony, niestrudzenie orędując na rzecz niepodległości. Była ponad podziałami partyjnymi i doraźnymi sporami politycznymi. A to są już cechy męża, a raczej.. niewiasty stanu.

Nie ulega wątpliwości, że Urszula Ledóchowska, w latach I wojny światowej wypełniała rolę nieformalnego ambasadora nieistniejącej jeszcze Polski. W odczycie zatytułowanym "Moja ojczyzna", wygłoszonym w 1920 roku, przemawia do Szwedów jak mąż stanu. "My jeszcze walczymy i cierpimy niezmiernie i wiem, że jeszcze i walczyć i cierpieć będziemy, lecz krew naszej młodzieży, krew naszych męczenników, która użyźniała naszą ziemię przez więcej niż 150 lat, która jeszcze strumieniami płynie - musi ściągnąć na naszą Ojczyznę błogosławieństwo nieba" - mówi matka Urszula.

Jej przemówienie nie jest zwykłą apologią ojczyzny. Wykazuje przy nim niezwykły instynkt polityczny i polemiczne zacięcie. "Przez 150 lat robiono wszystko, aby nas rozdzielić i poróżnić wzajemnie, w każdej z naszych trzech części kraju - inny kierunek polityczny, inne prawa, inne rządy, zasady, szkoły, a mimo to, pomimo prześladowania religii, języka i narodowości - byliśmy i jesteśmy zawsze ściśle zjednoczeni, zjednoczeni węzłami miłości... Czyż można się dziwić, jeżeli tak po bratersku trochę się poczubimy? Czyż nie należałoby się raczej dziwić, że pozostaliśmy braćmi?". Śmiało zarysowuje przed audytorium program europejskiej solidarności z Polską: "Dziś cała Europa powinna być z nami, gdyż my bronimy Europę. Tak, przyjdzie dzień, że historia odda nam sprawiedliwość, kiedy zrozumie się, że Polska była wzniosłą w swoim zmartwychwstaniu, ale dla Europy byłoby lepiej, gdyby to teraz zrozumiała, gdyby swego poparcia nie odmawiała Polsce, która ją dzisiaj osłania i broni". I wreszcie, otwarcie wyjawia cel swojego odczytu: "Oto czego i ja pragnę, ale cóż mogę zrobić, ja słaba kobieta, dla mojej Ojczyzny? Zyskać dla niej sympatię, miłość, uznanie, zapewnić jej przyjaciół. Oto moje pragnienie i cel tej konferencji".
Całe wystąpienie matki Urszuli, w niczym nie przypomina aktów strzelistych modlącej się zakonnicy - jest to raczej mowa strzelista na rzecz Polski i wyznanie miłości Ojczyzny - mowa godna największego męża stanu.

Na koniec powróćmy do wspomnień M. Sokolnickiego, historyka, wytrawnego polityka i dyplomaty. Znajdujemy tutaj poruszające świadectwo skuteczności zabiegów matki Urszuli: "Gdy któregoś dnia towarzyszyłem jej do jednego z miast prowincjonalnych, patrzyłem zdumiony na wychodzącą z odczytu publiczność, na kobiety i nawet mężczyzn - surowych, zamkniętych w sobie Szwedów - płaczących. Opowiadała im właśnie o losach dalekiej, od dawna im obcej Polski". Po czym dodaje: "Zawsze, gdy później myślałem o matce Julii Ledóchowskiej, zdawałem sobie sprawę, że znałem świętą".

Tadeusz Rogowski

 

Czytaj także: Życie w kolorze szarości

 

Przedruk za zgodą redakcji portalu koszalin7.pl

Korsarz
O mnie Korsarz

Ponieważ mam tylko mały statek, nazywają mnie bandytą; ty, ponieważ masz wielką flotę, nazywają cię zdobywcą. (Św. Augustyn)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura